Na pytanie „kim jestem?” wolę dzisiaj odpowiadać bardziej poprzez to, w co wierzę i jak to odzwierciedlam w działaniu.
Wierzę w ludzi, w naszą moc tworzenia, w ogromny wpływ na nasze dzieci.
Wierzę, że należy tę moc wykorzystywać mądrze i odpowiedzialnie.
Właśnie to poczucie odpowiedzialności przytłoczyło mnie, gdy na świecie pojawił się mój pierwszy syn.
Pierwsze Przebudzenie
Wtedy uświadomiłam sobie, ile nie wiem (o sobie, o świecie, o dzieciach), a najbardziej uderzyło mnie to, że wszystko, co wiem, jest do zmiany, jeśli nie chcę powielić błędów i krzywd (mimo intencji pełnych miłości). Nazywam to Pierwszym Przebudzeniem do świadomego macierzyństwa (i świadomego życia w ogóle). To proces, w którym nie ma jednej prostej drogi, początku ani końca.
Drugie Przebudzenie
Było jeszcze bardziej bolesne. Mój drugi syn (choć nie ma pewności, że to chłopiec) zmienił zdanie, uznając, że to jeszcze nie czas dla niego, by pojawić się na świecie. Tak sobie tłumaczyłam poronienie. Próbowałam uszanować jego decyzję i ukoić mój ból i tęsknotę za nim. Mimo że się nie poznaliśmy, noszę go nadal w duszy i staram się pojąć, czego chciał mnie nauczyć.
Trzecie Przebudzenie
I wreszcie niedawno doświadczyłam Trzeciego Przebudzenia. Gdy po pierwszym porodzie bliscy mówili: „Dobrze, że masz syna. Z córką byś sobie nie poradziła.” czułam, że mają rację. Chodziło o specyficzną, najczęściej trudną relację matki z córką, o którą należy dbać z wielkim wyczuciem, delikatnością i mocą jednocześnie. A to wydawało mi się wyższą szkołą macierzyńskiej jazdy.
Pamiętam moją myśl w reakcji na to stwierdzenie: „Jeśli kiedyś będę jednak miała córkę, będzie to oznaczać, że jestem gotowa. Że dojrzałam, że podołam, że uniosę, poradzę sobie.” I gdy na USG definitywnie padło: „To dziewczynka!”, jeszcze trzymałam emocje na wodzy. Ale po wyjściu z gabinetu, szłam ulicami i płakałam ze szczęścia jak wariatka. Chciałam ściskać obcych przechodniów ze słowami: „Jestem gotowa! Jestem gotowa!”
To w euforii za dużo powiedziane. Ciągle jeszcze uczę się być gotowa codziennie i każdego dnia na nowo.
Dzieci Przebudzacze
Wierzę, że dzieci są Przebudzaczami, Zwierciadłami, w których przeglądamy się my z własnym wewnętrznym dzieckiem. Zapraszają nas do wielkiej przygody i nieraz do trudnych konfrontacji – ze sobą samą, własnym charakterem, wspomnieniami ze swojego dzieciństwa, z cieniem. Czasem odczuwamy to jako udrękę, ale nie mają na celu nas pognębić, tylko raczej nieustępliwie chcą nam pomóc wydobyć nasze najprawdziwsze Ja.
Unikam nadużywania górnolotnych, oderwanych od rzeczywistości idei. Jednak tutaj przychodzi mi na myśl „duchowa transformacja”. Możemy jej doświadczyć w macierzyństwie, gdy obudzimy naszą świadomość, wyjdziemy ponad logistykę dnia codziennego, opanujemy pośpiech i stres, zanurzymy się w chwilę obecną razem z dziećmi. A one są w tym mistrzami.
Moja dobra koleżanka powiedziała niedawno: „Jak tak czytam, o czym piszesz, to mam wrażenie, że wszystko Ci przychodzi lekko, łatwo i przyjemnie. Ot, kobieta szczęśliwa żyjąca w harmonii, oderwana od problemów życia codziennego. Jakbym Cię nie znała, to ciężko by mi było uwierzyć, że to prawda, że tak się da. A przecież widzę, ile Cię to kosztuje na co dzień, jak łączysz strasznie wymagającą pracę z byciem mamą dwójki małych dzieci…” i potem nie pamiętam już, co było dalej . Pewnie potakiwałyśmy w zadumie głowami.
Piszę i mówię tylko o tym, co sama sprawdziłam na własnej skórze i czego sama doświadczyłam. Wierzę, że jeśli sprawdziło się u mnie, może również sprawdzić się u Ciebie. Oczywiście jesteśmy różne, mamy inne dzieci, żyjemy w innych rodzinach. I przy tym wierzę, że na pewnym poziomie jesteśmy podobne, potrzebujemy tego samego, cieszą i bolą nas te same sprawy. Nie masz też takiego wrażenia?
Mam nadzieję, że zostaniesz tu ze mną na dłużej.