Podobno najszczęśliwsi ludzie na świecie są w Danii. Przyjmijmy zatem, że większość szczęśliwych rodziców to rzeczywiście Duńczycy. Swoimi sposobami na dobrą relację ze szczęśliwymi dziećmi dzielą się w książce „The Danish way of parenting” (autorstwo: Jessica Joelle Alexander i Iben Sandahl).
Co konkretnie robią rodzice w Danii, że ich dzieci rosną na szczęśliwych dorosłych?
1. Wierzą, że zabawa jest najważniejsza
Mali Duńczycy nie mają wypełnionych po brzegi agend tygodnia. Za to bawią się bez nadzoru i bez organizacji ze strony dorosłych. Sami decydują, w co, z kim i jak się bawią. Taka zabawa umożliwia im rozwój kompetencji społecznych: empatii, umiejętności współdziałania w grupie, radzenia sobie z sytuacjami, które powstają w wyniku interakcji z innymi.
W Danii wszyscy rozumieją, że zabawa dla dzieci jest tym, czym woda dla ryb. Zbyt wcześnie narzucone plany zajęć, nauki, „rozwijania pasji” działają na niekorzyść dzieci. Ponieważ odbierają im cenne doświadczenia możliwe do przeżycia tylko w interakcjach z innymi dziećmi.
Na naukę czytania i liczenia, języków obcych i różnych sportów naprawdę może być za wcześnie. Straconych możliwości nabywania cennych umiejętności społecznych już tak łatwo nie nadrobią. To niesie ze sobą dramatyczne konsekwencje. Dziwimy się dziś młodym ludziom, którym brak empatii, zrozumienia subtelnych sygnałów, naturalnie pojawiających się w relacjach z innymi. Zastanawiamy się, czemu spędzają tyle czasu w świecie online, gdzie czują się bezpieczniej, bo nie muszą konfrontować się z sytuacjami, w których czują się niezręcznie. Zamykają się w błędnym kole (im mniej interakcji, tym mniej relacji, im mniej relacji, tym mniej interakcji i więcej ucieczek do wirtualnego świata) – to są właśnie skutki braku fundamentów, które budujemy w dzieciństwie dzięki niezorganizowanym, częstym zabawom, podczas których sami decydujemy, jak się bawimy, rozwiązujemy różne problemy, które pojawiają się we wspólnej zabawie, bez ingerencji dorosłych.
2. Stawiają na empatię
Nie dziwi nas zatem, że Duńczycy z takim podejściem mocno stawiają na rozwój naturalnej ludzkiej cechy, jaką jest empatia. Każde dziecko rodzi się z nią, jednak to od rodziców zależy, jak ta umiejętność będzie się rozwijać na przestrzeni kilkunastu lat.
Niestety padamy tu ofiarami różnych nawyków i kulturowych pułapek. Dziewczynkom poświęcamy więcej czasu na opisywanie uczuć, odczytywanych z twarzy i reakcji innych osób. Córkom chętniej tłumaczymy, na przykład dlaczego ktoś płacze, co go może boleć, jak się może czuć, co jest powodem, jak można tej osobie pomóc. Z chłopcami jednak dialog wygląda inaczej i edukacja emocjonalna jest niższych lotów – objawia się to potem mniejszym zasobem słownictwa w zakresie uczuć. To nie jest kwestia płci! To kwestia tego, że rodzice nie poświęcają tyle samo czasu i energii co dziewczynkom, na wyjaśnienie, co się dzieje.
Co doradziliby Duńczycy?
- Wyjaśniać dzieciom wszystkie reakcje emocjonalne, z którymi się spotykają.
- Nie reagować negatywnie na trudne emocje – smutek, strach, gniew
- Wyrażać zrozumienie dla nich, poszukiwać wspólnie przyczyn i rozwiązań
Tak, jak dzieci uczą się czytać składając sylaby, tak to podejście do emocji skutkuje umiejętnością czytania emocji innych osób. A zrozumienie stanów emocjonalnych własnych i otoczenia to fundament zdrowych i mocnych relacji. Wiemy doskonale, że właśnie takie relacje stanowią główny czynnik poczucia szczęścia.
3. Otwarcie i szczerze dzielą się tym, co przynosi życie
Duńczycy nie mydlą dzieciom oczu. Otwarcie rozmawiają z nimi nie tylko o tym, co dobre i piękne, ale także o tym, co brzydkie i złe. Adekwatnie do ich wieku dopasowują przekaz tak, by był zrozumiały, ale są dalecy od zakamuflowanych, rzekomo oszczędzających wrażliwe małe serduszka wyjaśnień na trudne tematy.
Na przykład śmierć… To nieobecność i pustka, niesie ze sobą żałobę, smutek i tęsknotę. To nie „wyjazd do dalekiego kraju”, „pobyt na odległej łące”, albo co gorsza kłamstwa: „niedługo wróci”.
Oczywiście granica między szczerością a kłamstwem może być bardzo cienka. Sami jako dorośli nie radzimy sobie najlepiej z brutalnością życia. Nie nauczymy jednak dzieci radzenia sobie z trudnymi emocjami, jeśli sami im nie pokażemy na własnym przykładzie, jak to można zrobić.
Często też sami sobie mydlimy oczy – to nie dzieci chcemy ochronić, zaciemniając prawdę. Chcemy ochronić siebie samych z obawy, że nie poradzimy sobie z reakcją dziecka. Nie mamy sił nieść własnego ciężaru, więc jak mielibyśmy unieść jeszcze ciężar emocji najmłodszych?
4. Uczą pozytywnego spojrzenia
Duńczycy zdają sobie sprawę, jak wiele zależy od okularów, które nakładamy na oczy. Nie chodzi o naiwny optymizm, że „wszystko będzie dobrze”. Chodzi o wyłączenie nadmiernie negatywnych filtrów, które z każdej sytuacji robią dramat.
Jak to John Milton powiedział, „Umysł jest swoim własnym panem i sam potrafi niebem uczynić piekło i piekłem niebo.” Wiedząc, jak wielką władzę ma umysł, Duńczycy zaprzęgają go do realizacji własnych celów i uczą dzieci poszukiwać w każdej sytuacji czegoś dobrego. Skupiać się na rozwiązaniach, na wyciąganiu wniosków, na interpretowaniu wydarzeń pozytywnie. Na świadomym używaniu języka, który takie podejście odzwierciedla.
Zdają sobie sprawę, że myśli kształtują umysł, a ten interpretuje rzeczywistość. Jako rodzice interpretujemy świat za nasze dzieci i jednocześnie uczymy je, jak mają to robić dla siebie. Modelujemy ich okulary, mamy ogromny wpływ na kolor soczewki. Nie chodzi o to, by zniekształcić rzeczywistość i zaróżowić ją tam, gdzie ewidentnie bije po oczach szarością. Chodzi o to, by zaszczepić w dzieciach poczucie wpływu i odpowiedzialności za tę rzeczywistość, w której przyszło im żyć. Dać im wiarę w to, że mogą ją zmodyfikować, jeśli podejmą odpowiednie decyzje i skuteczne działanie. Mając czarne okulary na nosie nie podjęłyby żadnej akcji, narzekając tylko na trudne warunki.
5. Spędzają dużo czasu razem
Czyli hygge. To duńskie określenie na poczucie bezpieczeństwa, wygody i wewnętrznej równowagi. To przytulne bycie razem w harmonii. To są idealne warunki dla rozwoju dzieci!
Duńczycy cieszą się z małych rzeczy, nie biorą udziału w hektycznym konsumpcjonizmie. Napawają się zapachem drożdżówki z cynamonem, perlistym śmiechem swoich pociech. Możemy się zżymać, że im łatwiej, żyją na wyższym poziomie, mają inną mentalność. Czyli możemy trochę po polsku ponarzekać. A ja uważam, że zapracowali na to. Że wzięli odpowiedzialność za to, na co mają wpływ. Uznali za priorytet dobrostan swoich dzieci. Dlatego to one mają ich całkowitą uwagę, kiedy są razem. Nikt nie ma telefonu w ręce, bo nic nie jest ważniejsze, niż ten wspólny moment. Cóż może być ciekawszego na jakimkolwiek ekranie, niż ten niezwykły obraz: kiedy wszyscy, których się kocha, są blisko?
Który krok Cię przekonuje? Który wdrożysz do swojego arsenału wychowania dzieci na szczęśliwych dorosłych? A może stosujesz wszystkie? Podziel się koniecznie w komentarzu!